Wielu rodziców, dziadków czy ciotek zastanawia się co podarować dziecku w tym szczególnym dniu. Ja zaproponuje coś, czego nie da się wycenić…ani kupić.
Jaką cenę ma czas?
Jeżeli czytasz moje artykuły czy wpisy w mediach społecznościowych regularnie, z pewnością znasz już to zdanie – „najcenniejsze co można dać drugiemu człowiekowi, to swój czas”. Tak powiedział kiedyś mój przyjaciel i to zdanie mocno we mnie zostało.
I ja się z tym zgadzam – uważam, że to najlepszy prezent na Dzień Dziecka, choć nie tylko. To najlepsza inwestycja w swoje własne dziecko, swoją rodzinę, a co za tym idzie również w siebie.
W temacie inwestycji
Często w Wirtualnym Gabinecie Psychologicznym czy od znajomych specjalistów słyszę o tym, jak zero-jedynkowo rodzice postrzegają „inwestowanie w dziecko”. Z czym najczęściej są one związane? Prestiżową szkoła, zajęciami dodatkowymi, zachęcaniem dziecka do występowania w różnego rodzaju konkursach, olimpiadach czy zawodach.
Pomijając już, że bardzo często dziecko wcale nie ma na to ochoty lub konkretna dziedzina nie leży w obszarze jego zainteresowań. Natomiast już bardzo leży w obszarze zainteresowań lub niespełnionych marzeń rodziców.
Zatem w tej „inwestycji w dziecko”, tak naprawdę nie ma się na względzie dziecka, a spełnianie się poprzez jego osiągnięcia, iluzoryczną wizję sukcesów życiowych dziecka w dorosłym życiu czy nieograniczone możliwości (umówmy się – coś takiego niemal w ogóle nie występuje).
Projekt dziecko
Bardzo często dziecko staje się osobistym projektem rodziców – ma spełniać określone wymagania i oczekiwania, być dumą rodziców, a jednocześnie świadczyć o ich wspaniałości i tym jak świetnie spełniają się w roli rodziców.
Kiedyś ten trend był bardzo silny w USA, dzisiaj staje się coraz bardziej popularny w Polsce. Niestety. Dlaczego niestety? Ponieważ z tego nie wynika nic dobrego dla dzieci. Jak wspomina koordynatorka telefonu zaufania 116 111 Fundacji Dzieci Niczyje, Lucyna Kicińska:
„Stało się coś strasznego, w Polsce nie chce się już żyć nawet kilkuletnim dzieciom. […] Pisze do nas dziewczynka, że zgodnie z życzeniem rodziców chodzi na kółko angielskie i francuskie, na balet, fortepian i jeszcze na zbiórki harcerskie. Nie potrafi rodzicom odmówić, wstydzi się powiedzieć, że to wszystko ją po prostu przygniata. Ale musi spełniać wymagania, bo jeśli nie, może dostać komunikat: takiej ciebie, gorszej, nie kochamy.”
Lucyna Kicińska, koordynatorka telefonu zaufania 116 111 Fundacji Dzieci Niczyje
Syndrom „One Wrong Move„
O tym syndromie napisała dziennikarka Valerie Strauss na łamach „Washington Post”. To nic innego jak spełnianie przez dzieci wygórowanych oczekiwań rodziców, z poczuciem, że nie mają prawa do błędu, gorszego dnia czy niepowodzenia.
Problemem jest to, że dziecko od samego początku wychowywane jest w kulcie doskonałości. Oznacza to, że na błędy, które są przecież naturalnym i nieodłącznym elementem nauki, nie ma miejsca.
Zatem nie tylko nie można popełniać błędów, lecz samo ich istnienie prowadzi do utraty – miłości rodziców, uznania i dóbr materialnych. Popełniasz błędy = przegrywasz.
Powoduje to u dzieci i nastolatków odczuwanie ogromnej presji i odpowiedzialności. Dzieci uczą się zagłuszać swoje potrzeby, zamiast o nich mówić. Ignorują sygnały płynące z ciała, zamiast nauczyć się ich słuchać i działać dla swojego dobra, a nie przeciwko sobie.
Taki sposób postępowanie prowadzi do destrukcji – dziecka i rodziny. Przecież kiedy to idealne dziecko, widziane oczami wyobraźni rodziców, nie spełnia ich oczekiwań, pojawia się niezadowolenie, złość, frustracja. Jedynie zachowanie dziecka (osiąganie sukcesów i bycie nieomylnym) może spowodować zmianę tych emocji u rodziców.
Okazuje się zatem, że rodzice nie odpowiadają za swoje emocje, jak każdy dorosły człowiek – przerzucają za nie odpowiedzialność na dzieci. Presja i poczucie winy jeszcze bardziej rośnie.
Przemęczone, winne i z depresją
Rodzice powodują, że tak oto mamy przed sobą taki obraz przemęczonego dziecka, coraz częściej z depresją, ogromnym poczuciem winy i myślami samobójczymi. Zamiast dziecka beztroskiego, zatopionego w zabawie (która jest najepszym sposobem nauki).
Jak zaznacza Valerie Strauss, dzieci pochodzące z takich rodzin, chcąc zaspokoić rodziców, wpadają w zamknięte koło – podejmowanie kolejnych i kolejnych czynności, których nie są w stanie zrealizować, a kiedy do nich to dociera, czują się niewystarczająco dobre i winne.
Wówczas rozwiązaniem na napięcia, poczucie winy i lęk przed odrzuceniem, staje się grupa rówieśnicza, która ma dać akceptację (choć często trzeba sobie na nią „zasłużyć” określonymi działaniami), używki (legalne lub nie – w tym coraz bardziej popularne staje się „znieczulanie” koktajlem ze środków przeciwbólowych w różnej konfiguracji).
Takie działania często prowadzą do balansowania na granicy z prawem. Niestety nie jest to najgorszy scenariusz, według niego na samym końcu drogi znajduje się odebranie sobie życia. Według autorki artykułu, w pewnych elitarnych szkołach w USA, sytuacje takie mają miejsce kilka razy częściej, niż wynika to ze średniej.
Profesor Krystyna Szafraniec, socjolożka z UMK w Toruniu przestrzega:
„Rodzicom udało się rozbudzić w tych dzieciach przekonanie, że zadania, które wzięły na siebie, nadają ich życiu wartość i sens. Do tego dochodzi poczucie odpowiedzialności za zgromadzone kapitały. Innymi słowy, dzieci z bogatych domów czują na sobie ciężar odpowiedzialności za to, że są dziećmi z bogatych domów. Dlatego wpadają w poczucie winy, gdy zrobią coś nie tak, przyniosą złą ocenę albo zapuszczą się w angielskim.”
Profesor Krystyna Szafraniec, socjolożka z UMK w Toruniu
Zatem sytuacja dzieci jest naprawdę zła. W budowaniu rodziny i byciu z dzieckiem, stało się ono niczym gadżet kolekcjonerski, dzięki któremu można zabłysnąć w towarzystwie, podbudować iluzorycznie swoje poczucie własnej wartości, spełnić niespełnione marzenia z dzieciństwa.
„Kiedy więc widzę, że jakiś ojciec zranił swojego syna czy córkę, a potem mówi: „Zrobiłem to tylko dlatego, że go kocham„, to chciałbym zwrócić mu uwagę na fakt, że wprawdzie jego miłość jest bez zarzutu, ale jego postępowanienie nie zostanie przyjęte przez dziecko jako miłość.”
Jesper Juul, duński pedagog
Nie ma to nic wspólnego ze świadomym rodzicielstwem, szanowaniem dziecka i dawaniem mu prawa do godności i autentycznego wyboru. Warto się zastanowić czy to jest to, co chcemy dać dziecku.
Zatem zastanawiając się nad prezentem na Dzień Dziecka, daj siebie – postaw na przeżycia i budowania wspomnień, które są jedną z najlepszych szans nauki i rozwoju dla dziecka. Żadna, nawet najbardziej elitarna szkoła tego za Ciebie nie zrobi…